Oddział A. K. "Wilk"

Oddział Partyzancki "Wilk" powstał z inicjatywy inspektora nowosądeckiego A.K., Stanisława Mireckiego ps. „Pociej”. Miał pozostawać w dyspozycji Inspektoratu A.K. Nowy Sącz a zarazem zaangażować ludzi „spalonych”, którzy nie mogli mieszkać w swoich domach ze względu na zagrożenie aresztowaniem.
Oddział został zaprzysiężony 8 sierpnia 1943, nazwa „Wilk” została przyjęta w listopadzie tego roku. Początkowo składał się z dwóch plutonów, dowodzonych przez Jana Stachurę „Adama” z Mszany Dolnej oraz znanego głównie z powojennej, antykomunistycznej działalności Józefa Kurasia „Ognia” z Waksmundu. Kuraś, noszący wcześniej pseudonim „Orzeł”, został wcielony do A.K. po rozbiciu przez Niemców Konfederacji Tatrzańskiej, w ramach której dowodził dyspozycyjnym oddziałem partyzanckim. Siedziba oddziału w tym okresie znajdowała się w na hali Stawieniec w Gorcach. W początkowym okresie oddział był bardzo słabo uzbrojony. Partyzanci dysponowali w tamtym czasie kilkoma starymi karabinami różnego typu, kilkoma sztukami broni krótkiej – w tym Vis wz.35 i Parabellum P08, dubeltówkami i jednym Ręcznym Karabinem Maszynowym  wz. 28, przechowanym od czasu kampanii wrześniowej. W najmniej odpowiednich momentach, w trakcie akcji zdarzały się niewypały na skutek przechowywania amunicji w wilgotnym miejscu. Umundurowanie również pozostawiało wiele do życzenia. Partyzanci nosili głównie cywilne ubrania, tylko nieliczni mieli elementy polskiego przedwojennego munduru. Z czasem zaczęły przeważać zdobyczne niemieckie mundury pozbawione nazistowskiej symboliki. Można stwierdzić, iż menu partyzanckie wyglądało odwrotnie niż ludzi żyjących w wioskach i miasteczkach, mięsa było pod dostatkiem, za to chleb i ziemniaki były prawdziwym rarytasem.
Zanim oddział przeprowadził pierwszą akcję, tragiczny wypadek zagroził jego dalszemu istnieniu. We wrześniu 1943 przypadkowo przez jednego z partyzantów został postrzelony komendant, Władysław Szczypka „Lech”. Postanowiono, że nieostrożny sprawca za karę będzie musiał wykonywać najbardziej ryzykowne zadania. Nowym komendantem został dotychczasowy zastępca zmarłego „Lecha”, Jan Stachura.
Chrztem bojowym oddziału był sierpniowy atak na strażnicę Grenzschutzu w Harklowej na Podhalu. Niestety akcja zakończyła się fiaskiem, partyzanci zbyt wcześnie przecięli druty telegraficzne, przez co Niemcy zwiększyli czujność i przywitali AK-owców ogniem karabinów maszynowych zanim ci zbliżyli się do placówki. Na szczęście obyło się bez strat.
Kolejna znacząca akcja oddziału miała miejsce na terenie Obwodu Nowy Sącz AK. Celem była również placówka Grenzschutzu, tym razem w Wierchomli. 8 października 1943, po kilkudniowym marszu partyzanci wdarli się do budynku zajmowanego przez niemieckich strażników. W akcji wzięli też udział członkowie placówki Łomnica AK oraz starosądeczanie z egzekutywy inspektoratu. Sukces pewnie nie byłby możliwy gdyby nie fortel, którego użyli Polacy. Wdarcie się do strażnicy tak opisuje Tadeusz Czech „Wicek”: 
     "Zbliżając się do celu, przebrałem się za kobietę. Podwinąłem spodnie poza kolana, owinąłem sznurkiem żeby nie spadły, marynarkę do plecaka, pistolet za pas pod bluzkę i byłem gotowy. W chustce na głowie nikt nie powiedziałby ze to mężczyzna. Koledzy z grupy robili hecę z mojego przebrania. Była godzina piata jasny dzień. Natychmiast po dojściu zbiegliśmy na drogę i już jako para przemytników z eskortą zbliżaliśmy się do posterunku. Wartownik stojący przed schodami wiodącymi na ganek czekał z uśmiechem na babę z plecakiem ciągniętą przez policjanta. Nawet nie skierował do nas broni i nie zatrzymał w przepisowej odległości. Zamarł, gdy zobaczył pod brodą mój pistolet. Ściągnąłem mu hełm na oczy, przygiąłem ku ziemi i rąbnąłem ciężkim visem w kark. Nieprzytomnego odciągnęliMira” z „Kobrą” za róg domu."(Tadeusz Czech, 1989, s. 88)
     Wewnątrz budynku doszło do strzelaniny i walki wręcz. Zaskoczeni Niemcy w większości poddali się bez walki, dwóch Polaków odniosło niegroźne rany. W wyniku brawurowej akcji zdobyto wyposażenie żołnierskie oraz nawet kilkadziesiąt sztuk broni, w tym ręczny karabin maszynowy. Atak na strażnicę zakończył się sukcesem, jednak nie obyło się bez zgrzytów. W szturmie nie wzięli udziału wszyscy partyzanci, którzy planowo mieli to zrobić, część została w pobliżu strażnicy. Grupa ta nie była przygotowana do tak brawurowych akcji w dzień. Podczas walki budynek został ostrzelany z RKM-u mającego osłaniać szturm, mimo iż w środku znajdowali się też AK-owcy.
Partyzanci wycofali się w kierunku Lubania, wykorzystując pojmanych Niemców jako tragarzy do transportu zdobycznego sprzętu.
Z początkiem listopada część oddziału wzięła udział w kolejnej akcji na terenie Obwodu Nowy Sącz AK, tym razem na posterunek Forstschutzu w Rytrze. Akcja nie była udana, partyzanci musieli się wycofywać pod ciężkim ostrzałem strażników. Tymczasem zbliżała się zima, partyzanci "Wilka" potrzebowali schronienia. Pluton „Ognia” złożony głównie z waksmundzian przystąpił do budowy obozu pod Czerwonym Groniem w Gorcach. Wykonano 2 dobrze zamaskowane ziemianki mieszkalne oraz magazyn.
    
Pod koniec 1943 roku Oddział Partyzancki „Wilk” miał już za sobą kilka głośnych akcji, w tym jedną w pełni udaną, w Wierchomli. Zdobyte tam wyposażenie pozwoliło uzbroić cały, około 30-osobowy oddział. Istotnym łupem ze względu na zbliżającą się zimę były też koce i mundury.
W kolejnej dużej akcji przeprowadzonej z początkiem listopada na tartak i posterunek Forstschutzu w Rytrze udział wzięli głównie partyzanci z obwodu Nowy Sącz AK, a oddział Jana Stachury „Adama” wystawił jeden pluton. Pluton „Ognia” w tym czasie budował obóz pod Czerwonym Groniem, w pobliżu Hali Długiej w Gorcach.
Początek akcji w Rytrze tak opisuje starosądeczanin Tadeusz Czech „Wicek”:
„Było nas 50 ludzi. Akcja miała się rozpocząć o godz. 24-ej. Przed wymarszem z podworca „Stoka” podszedł „Adam” z litrem samogony i każdy wypił kieliszek, bo noc zapowiadała się zimna. Przeszliśmy w poprzek Roztokę i na górze Mikoska nad dworcem kolejowym czekaliśmy do północy. Nasza grupa przeskoczyła przez torowisko dworca kolejowego, wdarliśmy się na teren tartaku przez płot razem z „Kobrą” i od strony tartaku zaatakowaliśmy drzemiących w wartowni Niemców. Wpadli za nami koledzy z „Gryfem” na czele. Broń dostała się do rąk chłopaków bez walki. Trwało to sekundy. Teraz biegiem do maszynowni." (Tadeusz Czech, 1989, s. 94)
Mimo początkowego zaskoczenia Niemcy zaczęli się bronić z użyciem granatów i broni maszynowej. Partyzanci zabrali pasy transmisyjne i unieruchomili maszyny w tartaku, ale nie udało im się dostać do piwnic i magazynów. Musieli się wycof ostrzeliwani przez niemieckich strażników.
Jeszcze nocą partyzanci wycofali się na Przehybę, następnie oddział odskoczył w kierunku Dzwonkówki. W dzień z trzech stron: od strony Szczawnicy, Starego Sącza i Rytra wyszła niemiecka obława, jednak nie udało im się dogonić Polaków.
Dowódca oddziału, Jan Stachura „Adam” był lubiany i cieszył się zaufaniem partyzantów, mimo swojej funkcji nie wywyższał się. Po akcji w Wierchomli, w trakcie odskoku, nosił nawet ciężki sprzęt, kiedy widział, że jego podkomendni są przeciążeni i zmęczeni.
Oddział Partyzancki „Wilk” stanowił teoretycznie jedną całość, jednak między członkami poszczególnych plutonów były pewne różnice. Pierwszy pluton składał się głównie z ludzi pochodzących z południowo-zachodniej części powiatu limanowskiego, z okolic Mszany Dolnej. Partyzanci ci mieli na ogół lepsze wykształcenie niż członkowie plutonu dowodzonego przez Józefa Kurasia. Podkomendni „Ognia” to górale podhalańscy, pochodzili głównie z Waksmundu i okolic, w znacznej części byli weteranami Konfederacji Tatrzańskiej. Byli też sympatykami ruchu ludowego, a sam "Ogień" od 19. roku życia był członkiem Stronnictwa Ludowego, które przed wojną w Nowym Targu przeprowadzało ostre protesty przeciw sanacyjnemu reżimowi. Pluton Kurasia często musiał wykonywać ciężkie prace fizyczne, podczas gdy partyzanci pierwszego plutonu odbywali kurs podchorążych, co powodowało pewne napięcia. Waksmundzianie nie mogli wracać do domu nawet na święta ze względu na infiltrację ich wioski przez konfidentów.
Jednak członkami oddziału nie byli tylko górale podhalańscy i mszańscy Zagórzanie, wspomnieć trzeba choćby pochodzącego ze Śląska Cieszyńskiego Adolfa Bałona ps.„Ryś”oraz Kanadyjczyka Huberta Brooksa i Szkota Johna Duncana, zbiegów z oflagu niemieckiego.
W połowie listopada doszło do zmiany, która była dużym zaskoczeniem dla członków oddziału. Komendant Inspektoratu AK Nowy Sącz zmienił dowódcę oddziału, odwołując szanowanego i lubianego Jana Stachurę „Adama”. Jego następcą został por. Krystyn Więckowski „Zawisza”, zawodowy wojskowy, który miał poprawić rzekomo kulejącą dyscyplinę i zaktywizować partyzantów. Stachura odszedł z „Wilka” celem założenia nowego oddziału w okolicach Mszany Dolnej. Nowy dowódca nie miał doświadczenia w dowodzeniu leśnym oddziałem i od razu wprowadził niemal koszarowe „porządki”, które zupełnie nie przystawały do realiów partyzanckich. Doprowadziło to od razu do wielu napięć. Nowy dowódca chciał zbudować sobie autorytet m.in. tak groteskowymi działaniami jak karanie za… brak guzika w płaszczu. Takie zachowanie dowódcy mogło być uzasadnione przed wojną, wobec młodych poborowych w koszarach, ale w czasie wojny i do tego w oddziale leśnym były zupełnym nieporozumieniem.
23 grudnia 1943 r. doszło do wstrząsającego wydarzenia, które miało wpływ na późniejsze osłabienie O.P. „Wilk”. Pełniący wartę partyzant o pseudonimie „Młot” upił się do nieprzytomności. „Zawisza”, dowiedziawszy się o tym, rozkazał przewieść go na saniach do obozu. Na miejscu podszedł do leżącego „Młota”, wyciągnął pistolet i strzelił mu w głowę.
„Młot” bez wątpienia zachował się nieodpowiedzialnie, naraził kolegów na niebezpieczeństwo i zasłużył na karę. Jednak por. Więckowski swoim nieprzemyślanym zachowaniem, zabiciem partyzanta bez sądu, nie przysporzył sobie autorytetu w oddziale.
Atmosferę na jakiś czas poprawiła partyzancka wigilia. Przed Bożym Narodzeniem 1943 roku do obozu „Wilka” pod Czerwonym Groniem przybył z Nowego Targu ks. Józef Kochan ps. "Krzysztof", który udzielił sakramentu pokuty i komunii świętej. Partyzanci śpiewali kolędy i mogli uraczyć się lepszym jedzeniem.
Na Boże Narodzenie „Zawisza” udał się do żony, która przebywała pod Tymbarkiem. Kilka osób z okolic Mszany udało się do domów, a część skorzystała z gościny gospodarzy schroniska na Lubaniu. „Ogień” wraz z szesnastoma podkomendnymi musiał zostać w obozie pod Czerwonym Groniem. Na czas nieobecności por. Więckowskiego Józef Kuraś objął dowodzenie oddziałem.

Rozbicie obozu pod Czerwonym Groniem
====================================
  
Na święta Bożego narodzenia 1943 dowódca oraz połowa partyzantów oddziału AK „Wilk” udała się do domu lub do schroniska na Lubaniu. W obozie pod Czerwonym Groniem w Gorcach w liczbie siedemnastu zostali niemal sami waksmundzianie pod komendą Józefa Kurasia „Ognia”.
W drugi dzień świąt pod nieobecność „Zawiszy” kilku partyzantów za namową „Ognia” udało się do Ochotnicy Górnej, do osiedla Forędówki. Tam odwiedzili przyjęcie z okazji chrzcin. Podczas zabawy doszło do awantury z jednym z gości. Partyzanci wyszli w drogę powrotną do obozu rankiem 27 grudnia 1943. Tego samego dnia o obecności partyzantów we wsi został powiadomiony posterunek policji granatowej w Ochotnicy Dolnej.
28 grudnia rano z Ochotnicy wyszła niemiecka obława, złożona z jedenastu niemieckich żandarmów i dziesięciu granatowych policjantów. Partyzanci przebywający w obozie pod Czerwonym Groniem zupełnie nie spodziewali się wroga. Broń w większości była rozłożona do czyszczenia, a na dodatek od południa nikt nie stał na warcie. Przyczyną niewystawienia warty było przekonanie„Ognia” iż Niemcy ani policja granatowa nie będą się zapuszczać pod Turbacz w środku dnia gdyż wtedy musieliby wracać do swoich posterunków w ciemnościach.
Obława dotarła do obozu „Wilka” 28 grudnia 1943 roku około godziny 12:00. Doszło do krótkiej wymiany strzałów, Niemcy wrzucili granaty do ziemianek. Polacy szybko złożyli ręczny karabin maszynowy którego serie powstrzymały niemieckie natarcie. Nieprzygotowani do obrony partyzanci musieli jednak uciekać, niektórzy nawet boso. Zginęło 2 Polaków, Franciszek Sral „Wiatr” w wyniku postrzału a Władysław Bem „Szpak” nie mogąc uciekać z powodu choroby stawów zabił się granatem. Niemcy stracili jednego człowieka, mimo rozbicia obozu nie czuli się pewnie w Gorcach. Wysadzili granatami ziemianki i wycofali się szybko.
     Obława zakończyła się klęską O.P. „Wilk”. Poza spaleniem obozu utracono wiele sztuk broni, w tym przynajmniej 13 karabinów, ponadto zimowe kożuchy i jedzenie. Dowódca OP „Wilk” A.K., Krystyn Więckowski „Zawisza” gdy dowiedział się o wydarzeniu od początku posądzał „Ognia” za utratę obozu. Faktycznie, to Kuraś namówił partyzantów do zejścia do Ochotnicy, ponadto nie przygotował oddziału na atak i dał się zaskoczyć w obozie. Bezpośrednią przyczyną niemieckiej obławy był donos o pobycie partyzantów w Ochotnicy jednak nie była ona przypadkowa, przygotowywano ją od dłuższego czasu. Dlatego „Zawisza” nie powinien był opuszczać obozu w okresie świątecznym.
     Partyzanci z plutonu „Ognia” po utracie obozu wycofali się w kierunku polan Waksmundzkich nad Nowym Targiem. Tam okrywali się w bacówkach. Wieść o likwidacji obozu i miejscu przebywania rozbitków dotarła do Waksmundu. 6 stycznia 1944 konfident Jan Czubiak, chcąc przypodobać się Niemcom, z własnej inicjatywy zmusił chłopów do wyjścia w góry w poszukiwaniu podkomendnych „Ognia” ukrywających się na polanach. Partyzanci na szczęście uciekli z okrążenia w czym pomogła im życzliwa postawa przymuszonych uczestników amatorskiej obławy. Konfident Czubiak wezwał na pomoc Niemców, jednak ci nie mieli już czego szukać. Po tym wydarzeniu „Ogień” rozproszył swoją grupę a sam udał się do Ostrowska, później ukrywał się na nowotarskim osiedlu Buflak skąd miał blisko w Gorce.
Po rozbiciu obozu grupa Józefa Kurasia nie zameldowała się od razu u por. Więckowskiego. Decydująca była zapewne pamięć o losie pijanego „Młota” który został zastrzelony bez sądu przez porywczego dowódcę oddziału „Wilk”. Nie oznaczało to jednak że „Ogień” zerwał kontakty z A.K., utrzymywał bowiem łączność z Komendą Okręgu Kraków, której złożył wyjaśnienia. W lutym 1944 „Zawisza” wysłał emisariusza który w tajemnicy przed „Ogniem” namawiał rozbitków do powrotu do oddziału. Około sześciu z nich wróciło do „Wilka”, w tym szczególnie cenny erkaemista wraz z bronią.
Dowódca OP „Wilk” kilkukrotnie próbował zwabić Józefa Kurasia na spotkanie. Do tych spotkań ostatecznie nie dochodziło z różnych przyczyn, pomimo dobrej woli Kurasia który chciał złożyć wyjaśnienia. Mimo postępowania sądowego które toczyło się w sprawie utraty obozu, por. Więckowski chciał go zawczasu zabić. 21 marca 1944 Kuraś dostał polecenie aby 23.III stawić się w gajówce w pobliżu Ochotnicy. Równocześnie „Zawisza” wydał rozkaz Julianowi Tomeckiemu ps. „Brzoza” aby ten zastrzelił „Ognia” z zaskoczenia, strzałem w tył głowy, gdy będzie szedł na umówione miejsce. Do tego spotkania na szczęście nie doszło, gdyż „Ogień” ostatecznie nie dał się zwieść. Józef Kuraś końcu upewnił się że por. Krystyn Więckowski „Zawisza” nie jest zainteresowany dyskusją z nim ani jego najbliższymi współpracownikami, ale chce go po prostu zlikwidować. Dlatego od wiosny 1944 grupa „Ognia” faktycznie przestała podlegać Armii Krajowej i podporządkowała się nowotarskiemu, konspiracyjnemu Stronnictwu Ludowemu tworząc dyspozycyjny oddział LSB.
     Dla dowódcy O.P. A.K. „Wilk” zachowanie spójności oddziału nie było jedynym problemem w pierwszych miesiącach 1944. Postanowiono bowiem zemścić się na Niemcach za utratę obozu. Za cel obrano posterunek policji granatowej w Ochotnicy Dolnej, z którego wyszła obława.

Walka na Przysłopie 
===================

    
Na początku 1944 największy oddział partyzancki Inspektoratu A.K. Nowy Sącz - „Wilk” -był poważnie osłabiony. W grudniu 1943 w wyniku niemieckiej obławy utracono obóz pod Czerwonym Groniem w Gorcach, gdzie zginęło dwóch partyzantów i utracono kilkanaście sztuk broni. Ponadto na stałe z oddziału odeszło dziewięciu ludzi z plutonu Józefa Kurasia „Ognia”. Na 19 lutego 1944 zaplanowano akcję odwetową za utratę obozu.
     Pod koniec stycznia 1944, oddział liczył zaledwie 17 ludzi uzbrojonych w 1 ręczny karabin maszynowy, 2 karabiny, 9 pistoletów i granaty. Sytuację poprawił powrót pod komendę por. Krystyna Więckowskiego „Zawiszy” jeszcze przed 19 lutego kilku ludzi z byłego plutonu „Ognia” wraz z ręcznym karabinem maszynowym. Jednak czterech ludzi którzy wrócili do oddziału spotkać miał wkrótce tragiczny los.
Za cel akcji odwetowej obrano posterunek policji do którego dotarł donos o pobycie partyzantów w Ochotnicy i z którego wyszła obława na obóz pod Czerwonym Groniem 28 grudnia 1943. Siedziba policji granatowej znajdowała się w centrum Ochotnicy Dolnej, w budynku byłej szkoły.
Por. Krystyn Więckowski „Zawisza” do akcji wydzielił ze swojego oddziału 13 ludzi. Podkomendni „Zawiszy” wraz z dowódcą zeszli do Ochotnicy z Lubania. Wsparcia udzielili im członkowie placówek AK z Kamienicy i Zabrzeży. Podczas ataku obecni byli też starosądeczanie Tadeusz Czech „Wicek” i Jan Szewczyk „Hans” z oddziału egzekutywy. Łącznie w akcji na posterunek udział wzięło 32 partyzantów.
Partyzanci otoczyli posterunek w nocy z 19 na 20 lutego 1944. Aby dostać się do środka posłużono się podstępem. Wykorzystano nieobecność polskiego komendanta, który był na weselu. Partyzanci przyprowadzili go do posterunku i zmusili do wezwania zabarykadowanych granatowych policjantów aby ci otworzyli drzwi. Nie obeszło się jednak bez starcia. Po obrzuceniu pomieszczeń granatami, strzałach z ręcznego karabinu maszynowego i wezwaniu do poddania się pięciu „granatowych” wyszło na zewnątrz. Nie oznaczało to jednak końca akcji, na poddaszu pozostał jeszcze niemiecki żandarm który nie zamierzał się poddawać. Tak późniejszy przebieg akcji opisuje Tadeusz Czech „Wicek”:
     „Dano znać, że z pomieszczeń na poddaszu ktoś strzela, nawet ranił któregoś z chłopaków. Zaraz też „Lot” z LKM-em skoczył na górę, rozwalił serią drzwi, wrzucono granat. Rozległ się potworny huk. Po chwili gdy „Satyr” z kolegami wpadł do pokoiku, na podłodze leżał zabity już niemiecki komendant -żandarm rozszarpany przez granat, którego wybuch spowodował również wybuch skrzynki granatów trzonkowych, przygotowanych przez Niemca do obrony. Ściana, pół sufitu i okno uległy zburzeniu.”(Tadeusz L. Czech, 1989, s.106)
     Tym „niemieckim komendantem” był wachmistrz Hans Kuntz. Po polskiej stronie zginął jeden partyzant, Walenty Maziarz ps. „Maciek”, ranny został Władysław Kukla „Zagoszcz”. Partyzanci zdobyli wiele cennego sprzętu, w tym kilkanaście karabinów, pistolet maszynowy, amunicję, mundury, koce i buty. Po wyniesieniu zdobyczy partyzanci podzielili się, członkowie placówek odeszli w stronę Kamienicy, w tej grupie byli też sądeczanie z egzekutywy którzy odmaszerowali potem na melinę w Zbludzy. Oddział „Wilk” przekroczył Dunajec w Tylmanowej i odszedł przez Obidzę w stronę Szczawnicy. Punktem docelowym była ziemianka na wzgórzu Koszarki, nad Sewerynówką. Obładowani sprzętem i przemęczeni marszem partyzanci nie dotarli jednak do celu i zatrzymali się nocą 20 lutego na nocleg w zabudowaniach na osiedlu Przysłop. „Zawisza” nie podejrzewał zagrożenia i nie wystawił wart. To potem się zemściło, bowiem tropem partyzantów szli gestapowcy i żandarmi.
Około 7:00 rano 21 lutego 1944 partyzanci zostali zaskoczeni przez niemiecką obławę która poszukiwała sprawców ataku na posterunek w Ochotnicy. Oddział został otoczony, wywiązała się strzelanina.
Tak wspomina tę potyczkę Julian Zubek „Tatar”, który ukrywał się wtedy przed aresztowaniem kilkaset metrów dalej, w szałasie w Krzemieninach:
Rano (…) około godziny 7 pod nieobecność „bacy” zostaliśmy zaalarmowani odgłosem strzałów z broni ręcznej i maszynowej, dochodzącymi od strony Dzwonkówki. (…) Działo się to w odległości kilkuset metrów od naszej jaty. Przegrodzeni lasem i Polaną Krótką nie orientowaliśmy się w przyczynach gwałtownej wymiany ognia...”. (Julian Zubek, 1988, s 32)
Podziw partyzantów za zachowanie zimnej krwi w trakcie zaskoczenia zdobył Szkot John Duncan. Bohaterstwem wyróżnił się się Bronisław Franczyk ps. „Satyr”, który w trakcie ucieczki oddziału wrócił pod ostrzałem po ręczny karabin maszynowy i wydostał go spod ciał zabitych kolegów, po czym dołączył do uciekających w stronę lasu partyzantów. Z kolei „Zawisza” był krytykowany za złe zaplanowanie akcji.
Dobrze wyszkoleni Niemcy prowadzili celny ogień. W wyniku obławy zginęło pięciu partyzantów: pchor. Bolesław Durkalec „Sławek” , strz. Józef Rogal „Strzała”, strz. Jan Rogal „Żbik”, strz. Józef Cyrwus „Kruk”, strz. Franciszek Klimowski „Wicher”. Czterech z nich niedługo wcześniej wróciło pod komendę „Zawiszy” z rozbitego plutonu „Ognia”. Siedmiu Polaków zostało rannych. Partyzantom udało się wycofać, gdyż Niemcy również ponieśli dotkliwe straty i nie kontynuowali pościgu. Zginęło 3 uczestników obławy. Jednym z nich był oberscharführer Franz Maywald, funkcjonariusz Gestapo z „Palace”, owianej czarną sławą zakopiańskiej „katowni Podhala”.
Za rozbicie posterunku w Ochotnicy i zabicie Franza Maywalda Niemcy zemścili się w barbarzyński sposób, rozstrzeliwując w dniu 23 II 1944 na rozkaz szefa policji dystryktu krakowskiego czterdziestu polskich zakładników z więzienia na montelupich w Krakowie, 20 osób rozstrzelano w Starej Wsi i po dziesięć w Tylmanowej oraz Krościenku. W ciągu kilku dni po obławie na Przysłopie w „Palace” torturowano i zamordowano 9 osób. 

Odbudowa oddziału 
=================
 
      
Po obławie na Przełęczy Przysłop 21 II 1944 oddział „Wilk” poniósł ciężkie straty. Stracono pięciu ludzi, siedmiu odniosło rany. Ponadto utracono broń i wyposażenie zdobyte podczas udanego ataku na posterunek policji w Ochotnicy. Na skutek tej klęski oddział przeprowadził kolejną dużą akcję dopiero latem 1944.
      Inspektorat A.K. Nowy Sącz wszczął postępowanie dyscyplinarne wobec „Zawiszy”. Dowodzącemu oddziałem zarzucano niezgodne z regulaminem niewystawienie warty oraz ucieczkę podczas walki z zagrożonego budynku i pozostawienie w nim podkomendnych. Jednak por. Krystynowi Więckowskiemu pozwolono nadal dowodzić oddziałem. Mimo niepowodzeń „Zawisza” miał opinię dowódcy zawziętego w walce z Niemcami i cieszył się zaufaniem Inspektora Nowosądeckiego Stanisława Mireckiego.
Dwie obławy na oddział „Wilk” w ciągu trzech miesięcy i poniesione straty spowodowały częste zmiany miejsc pobytu. Długie przemarsze ze sprzętem i bronią wyczerpywały partyzantów.
Obok ataków na siły okupanta zadaniem O.P. „Wilk” była też ochrona zrzutowisk. W marcu 1944 oddział osłaniał zrzutowisko na Ćwilinie w Beskidzie Wyspowym. Partyzanci musieli zachować szczególną ostrożność gdyż w Dobrej kwaterowały niemieckie oddziały. Członkowie „Wilka” , placówek A.K. Obwodu Limanowskiego oraz egzekutywy oczekiwali w nocy na przylot alianckich samolotów, jednak niedługo przed ich przylotem na Ćwilinem pojawiła się gęsta mgła która uniemożliwiła zrzut ładunku. Wiosną było jeszcze kilka nieudanych zrzutów.
Do udanego zrzutu doszło nocą z 9 na 10 lipca 1944 na wzgórzu Dzielec ( ok. 3 km na wschód od Mogielicy). Wśród broni zrzucanej z samolotów były pistolety maszynowe Sten, RKM-y Bren oraz granatniki przeciwpancerne PIAT. Ponadto w partyzanci otrzymali granaty, plastik wybuchowy, zapalniki, radiostację oraz leki. Sprzęt został podzielony na cały Inspektorat A.K. Nowy Sącz, część broni i wyposażenia otrzymał też O.P. „Wilk”.
Oddział się rozrastał przez włączanie do niego mniejszych grup partyzanckich a nawet jeńców sowieckich zbiegłych z niemieckiej niewoli. Dzięki temu w lipcu O.P. „Wilk” rozrósł się do trzech plutonów liczących w sumie około 40 ludzi.
Wiosną 1944 do „Wilka” dołączył Jan Wąchała „Łazik” wraz z grupą ludzi z oddziału egzekucyjnego. Wąchała mieszkał przed wojna w Krakowie, jednak miał rodzinę w Szczawie. Po przybyciu na Limanowszczyznę trudnił się handlem okrężnym, równocześnie gromadził wokół siebie ludzi chętnych walki z okupantem. W szeregi A.K. wstąpił w maju 1943 i początkowo był członkiem drużyny partyzanckiej do zadań walki bieżącej podległej Obwodowi A.K. Limanowa. Grupa zajmowała się likwidowaniem i dyscyplinowaniem funkcjonariuszy aparatu okupacyjnego oraz osób współpracujących z Niemcami. Nowi członkowie utworzyli w ramach „Wilka” pluton specjalny który nadal zajmował się egzekucjami. Sam „Łazik” był odważny, ale zarazem porywczy i bezwzględny, miał zniszczoną psychikę na skutek wykonywania egzekucji. „Łazik” został z czasem przeniesiony do drużyny aprowizacyjnej oddziału.
Dużym wzmocnieniem dla „Wilka” był cichociemny ppor. Feliks Perekładowski ps. „Przyjaciel” który został zrzucony w nocy z 30 na 31 maja 1944 w pobliżu Łańcuta. Jeszcze wiosną dołączył do oddziału „Wilk” i został zastępcą dowódcy. „Przyjaciel” był doskonale przeszkolony w dywersji, jego wiedza i zdolności przywódcze wkrótce zostały z powodzeniem wykorzystane.
Oddział „Wilk” zwiększył aktywność wraz z nadejściem lata. Zbliżały się sowieckie wojska, co miało wpływ na nowe zadania dla oddziału.
W drugiej połowie lipca 1944 O.P. „Wilk” operował m.in. w Beskidzie Sądeckim, gdzie współdziałał z oddziałem „Świerk”, złożonym z członków placówki A.K. Nowy Sącz. 16 VII 1944 oddziały „Wilk” i „Świerk” wyruszyły z Ostrej w paśmie Jaworzyny Krynickiej i przez Życzanów, Przechybę oraz Ochotnicę dotarły na Magorzycę koło Szczawy. Oddział „Świerk” został wcielony do „Wilka” jako trzeci plutonu pod dowództwem ppor. Gustawa Góreckiego. Członkowie trzeciego , „sądeckiego” plutonu czuli się pokrzywdzeni zadaniami jakie musieli wykonywać w oddziale „Wilk”. Tak ich położenie opisuje Julian Zubek „Tatar:
     „Stali się oni elementem niepożądanym, zagrażającym sławie por. „Zawiszy”, którą nie chciał się z nikim dzielić. Dlatego też pluton ten, mający w swych szeregach dzielnych ludzi: „Ksawerego”, „Wydrę”, „Żara”, „Kozaka” czy „Wilka”, został zepchnięty do roli taborytów i taszczył w pocie czoła cały sprzęt kuchenny, zapasową broń i amunicję.”(Julian Zubek, 1988, s.45)
     22 lipca 1944 oddział „Wilk” wraz z nowym plutonem wziął udział w ataku na ochraniany około 50-cio osobową strażą tartak w Kamienicy. Akcja została zaplanowana przez ppor. Feliksa Perekładowskiego i zakończyła się sukcesem. Zdobyto 5 ręcznych karabinów maszynowych, 40 karabinów powtarzalnych, pistolety, granaty, amunicję, płachty namiotowe, buty i mundury. W ręce partyzantów wpadła też ciężarówka którą przetransportowano zdobyczny sprzęt do Szczawy.
26 lipca oddział wyruszył zdobyczną ciężarówką do Jazowska, gdzie dokonano ataku na fabrykę mebli. Podczas akcji uwolniono około 20 jeńców radzieckich. Z Jazowska oddział wyruszył przez Obidzę na Przechybę.
28 lipca oddział przekroczył Dunajec w Kłodnem i ruszył do Grywałdu, gdzie dokonano zasadzki na samochód osobowy. Po akcji partyzanci wyszli na Lubań. Następnie dokonano zasadzki na drodze w Tylmanowej, zabito przy tym niemieckiego kierowcę ciężarówki i zdobyto pistolet.
   30 lipca oddział „Wilk” przeprawił się przez Dunajec i dzień później powrócił na Skałkę. Partyzanci byli skrajnie wyczerpani ciągłymi przemarszami i brakiem jedzenia. Potem oddział przez kilka dni kwaterował na Przechybie. Tam oraz w gajówce na wzgórzu Kanarkówka nad Rytrem dowódca „Wilka” przeprowadził rozmowy z Julianem Zubkiem ps. „Tatar”, który tworzył właśnie oddział partyzancki mający działać na terenie Sądecczyzny. „Tatar” otrzymał pozwolenie Inspektoratu na przejęcie z „Wilka” części partyzantów dla swojego, nowo tworzonego oddziału. Po negocjacjach odeszło 6 ludzi z III Plutonu oraz 4 ludzi z pozostałych plutonów. Nie wszyscy sądeczanie przeszli do oddziału „Tatara”, głównie dlatego że „Zawisza” nie zgodził się aby każdy odszedł z „Wilka” wraz z bronią.
W związku ze zbliżaniem się wojsk sowieckich 24 lipca 1944 Komenda Okręgu A.K. Kraków wydała rozkaz pogotowia do akcji „Burza”. 
      W sierpniu 1944 O.P. „Wilk” zaatakował tartak w Jazowsku, uwolniono kilkunastu jeńców sowieckich.  
    Nocą 17 sierpnia 1944  oddział opanował stację kolejową w Kasinie Wielkiej. W walce ranny został m. in. dowodzący „Wilkiem” por. Krystyn Więckowski „Zawisza”, który do końca wojny musiał się wycofać z działalności. Akcja spowodowała silne represje wobec ludności cywilnej.

Po „Zawiszy” dowództwo objął cichociemny por. Feliks Perekładowski ps. „Przyjaciel”.

7 września 1944 O.P. „Wilk” zorganizował zasadzkę na moście w Zabrzeży. Zabito przynajmniej 17 Niemców.

   Końcem samodzielnej działalności O.P. „Wilk” było jego włączenie do 1 psp A.K. we wrześniu 1944. W ramach pułku współtworzył 1. batalion.



Andrzej Bieda



Bibliografia:

Dawid Golik, Rozwiązanie AK na Sądecczyźnie i działalność oddziału Samoobrony AK [w:] Dawid Golik (red), Masz synów w lasach, Polsko..., Nowy Sącz 2014, 

Grzegorz Mazur, Wojciech Rojek, marian Zagórniak; 
Wojna i okupacja na Podkarpaciu i Podhalu: na obszarze inspektoratu ZWZ-AK Nowy Sącz: 1939-1945, Kraków 1998
Julian Krzewicki, Wspomnienia [w:] Anna Dąbrowa-Kostka(red), Zeszyt Historyczny: Fundacja Studium Okręgu AK Kraków, wrzesień 1998
Julian Zubek „Tatar”, Ze wspomnień kuriera, Kraków 1988
Maciej Korkuć, Józef Kuraś "Ogień". Podhalańska wojna 1939 - 1945, Kraków 2012;
Michał Maciaszek, Od Orła do Zawiszy: Gorce1943, Nowy Targ 2010
Stanisław Czajka, Ochotnica dzieje gorczańskiej wsi 1416-1986, Jelenia Góra 1987
Tadeusz Czech "Wicek", Tym groźniejszy, że zdecydowany zginąć,część druga, Stary Sącz 1989 

Zdjęcia: rekonstrukcja historyczna oddziału AK "Wilk" w wykonaniu GRH Żandarmeria






Popularne posty z tego bloga

XII 2017 r. Czerwony Groń, 74 rocznica obławy na obóz O.P. "Wilk"

14 II 2021 Przełęcz Przysłop

Program U.M.W.M. "Kocham Polskę" - Wizyty w szkołach (zdjęcia)