Oddział A. K. "Wilk"

Oddział został
zaprzysiężony 8 sierpnia 1943, nazwa „Wilk” została przyjęta
w listopadzie tego roku.
Początkowo składał się z dwóch plutonów, dowodzonych przez Jana
Stachurę „Adama” z Mszany Dolnej oraz znanego głównie z
powojennej, antykomunistycznej działalności Józefa Kurasia „Ognia”
z Waksmundu. Kuraś, noszący wcześniej pseudonim „Orzeł”,
został wcielony do A.K. po rozbiciu przez Niemców Konfederacji
Tatrzańskiej, w ramach której dowodził
dyspozycyjnym oddziałem partyzanckim. Siedziba oddziału w tym
okresie znajdowała się w na hali Stawieniec w Gorcach. W
początkowym okresie oddział był bardzo słabo uzbrojony.
Partyzanci dysponowali w tamtym czasie kilkoma starymi karabinami
różnego typu, kilkoma sztukami broni krótkiej –
w tym Vis wz.35 i Parabellum P08, dubeltówkami i jednym
Ręcznym Karabinem Maszynowym wz. 28,
przechowanym od czasu kampanii wrześniowej. W najmniej odpowiednich
momentach, w trakcie akcji zdarzały się niewypały na skutek
przechowywania amunicji w wilgotnym miejscu. Umundurowanie również
pozostawiało wiele do życzenia. Partyzanci nosili głównie cywilne
ubrania, tylko nieliczni mieli elementy polskiego przedwojennego
munduru. Z czasem zaczęły przeważać zdobyczne niemieckie mundury
pozbawione nazistowskiej symboliki. Można stwierdzić,
iż menu partyzanckie wyglądało odwrotnie niż ludzi żyjących w
wioskach i miasteczkach, mięsa było pod dostatkiem, za to chleb i
ziemniaki były prawdziwym rarytasem.
Zanim oddział
przeprowadził pierwszą akcję, tragiczny wypadek zagroził jego
dalszemu istnieniu. We wrześniu 1943 przypadkowo przez jednego z
partyzantów został postrzelony komendant,
Władysław Szczypka „Lech”. Postanowiono,
że nieostrożny sprawca za karę będzie musiał wykonywać
najbardziej ryzykowne zadania. Nowym komendantem został
dotychczasowy zastępca zmarłego „Lecha”, Jan Stachura.
Chrztem
bojowym oddziału był sierpniowy atak na strażnicę Grenzschutzu w
Harklowej na Podhalu. Niestety akcja zakończyła się fiaskiem,
partyzanci zbyt wcześnie przecięli druty telegraficzne,
przez co Niemcy zwiększyli czujność i przywitali AK-owców
ogniem karabinów maszynowych zanim ci zbliżyli się do placówki.
Na szczęście obyło się bez strat.
Kolejna
znacząca akcja oddziału miała miejsce na terenie Obwodu Nowy Sącz
AK. Celem była również placówka Grenzschutzu, tym razem w
Wierchomli. 8 października 1943, po kilkudniowym marszu partyzanci
wdarli się do budynku zajmowanego przez niemieckich strażników. W
akcji wzięli też udział członkowie placówki Łomnica AK oraz
starosądeczanie z egzekutywy inspektoratu. Sukces pewnie nie byłby
możliwy gdyby nie fortel, którego użyli
Polacy. Wdarcie się do strażnicy tak opisuje Tadeusz Czech
„Wicek”:
"Zbliżając się do celu, przebrałem się za kobietę. Podwinąłem spodnie poza kolana, owinąłem sznurkiem żeby nie spadły, marynarkę do plecaka, pistolet za pas pod bluzkę i byłem gotowy. W chustce na głowie nikt nie powiedziałby ze to mężczyzna. Koledzy z grupy robili hecę z mojego przebrania. Była godzina piata – jasny dzień. Natychmiast po dojściu zbiegliśmy na drogę i już jako para przemytników z eskortą zbliżaliśmy się do posterunku. Wartownik stojący przed schodami wiodącymi na ganek czekał z uśmiechem na babę z plecakiem ciągniętą przez policjanta. Nawet nie skierował do nas broni i nie zatrzymał w przepisowej odległości. Zamarł, gdy zobaczył pod brodą mój pistolet. Ściągnąłem mu hełm na oczy, przygiąłem ku ziemi i rąbnąłem ciężkim visem w kark. Nieprzytomnego odciągnęli „Mira” z „Kobrą” za róg domu."(Tadeusz Czech, 1989, s. 88)
"Zbliżając się do celu, przebrałem się za kobietę. Podwinąłem spodnie poza kolana, owinąłem sznurkiem żeby nie spadły, marynarkę do plecaka, pistolet za pas pod bluzkę i byłem gotowy. W chustce na głowie nikt nie powiedziałby ze to mężczyzna. Koledzy z grupy robili hecę z mojego przebrania. Była godzina piata – jasny dzień. Natychmiast po dojściu zbiegliśmy na drogę i już jako para przemytników z eskortą zbliżaliśmy się do posterunku. Wartownik stojący przed schodami wiodącymi na ganek czekał z uśmiechem na babę z plecakiem ciągniętą przez policjanta. Nawet nie skierował do nas broni i nie zatrzymał w przepisowej odległości. Zamarł, gdy zobaczył pod brodą mój pistolet. Ściągnąłem mu hełm na oczy, przygiąłem ku ziemi i rąbnąłem ciężkim visem w kark. Nieprzytomnego odciągnęli „Mira” z „Kobrą” za róg domu."(Tadeusz Czech, 1989, s. 88)
Wewnątrz budynku doszło
do strzelaniny i walki wręcz. Zaskoczeni Niemcy w większości
poddali się bez walki, dwóch Polaków odniosło niegroźne rany. W
wyniku brawurowej akcji zdobyto wyposażenie żołnierskie oraz nawet
kilkadziesiąt sztuk broni, w tym ręczny karabin maszynowy.
Atak na strażnicę zakończył się sukcesem, jednak nie
obyło się bez zgrzytów. W szturmie nie wzięli udziału wszyscy
partyzanci, którzy planowo mieli to
zrobić, część została w pobliżu strażnicy. Grupa ta nie była
przygotowana do tak brawurowych akcji w dzień. Podczas walki budynek
został ostrzelany z RKM-u mającego
osłaniać szturm, mimo iż w środku
znajdowali się też AK-owcy.
Partyzanci
wycofali się w kierunku Lubania, wykorzystując pojmanych Niemców
jako tragarzy do transportu zdobycznego sprzętu.
Z
początkiem listopada część oddziału wzięła udział w kolejnej
akcji na terenie Obwodu Nowy Sącz AK, tym razem na posterunek
Forstschutzu w Rytrze. Akcja nie była udana, partyzanci musieli się
wycofywać pod ciężkim ostrzałem strażników. Tymczasem zbliżała
się zima, partyzanci "Wilka" potrzebowali schronienia.
Pluton „Ognia” złożony głównie z
waksmundzian przystąpił do budowy obozu pod Czerwonym
Groniem w Gorcach. Wykonano 2 dobrze zamaskowane ziemianki mieszkalne
oraz magazyn.
Pod koniec 1943 roku Oddział Partyzancki „Wilk” miał już za
sobą kilka głośnych akcji, w tym jedną w pełni udaną, w
Wierchomli. Zdobyte tam wyposażenie pozwoliło uzbroić cały, około
30-osobowy oddział. Istotnym łupem ze względu na zbliżającą się
zimę były też koce i mundury.
W kolejnej dużej akcji przeprowadzonej z początkiem listopada na tartak i posterunek Forstschutzu w Rytrze udział wzięli głównie partyzanci z obwodu Nowy Sącz AK, a oddział Jana Stachury „Adama” wystawił jeden pluton. Pluton „Ognia” w tym czasie budował obóz pod Czerwonym Groniem, w pobliżu Hali Długiej w Gorcach.
Początek akcji w Rytrze tak opisuje starosądeczanin Tadeusz Czech „Wicek”:
„Było nas 50 ludzi. Akcja miała się rozpocząć o godz. 24-ej. Przed wymarszem z podworca „Stoka” podszedł „Adam” z litrem samogony i każdy wypił kieliszek, bo noc zapowiadała się zimna. Przeszliśmy w poprzek Roztokę i na górze Mikoska nad dworcem kolejowym czekaliśmy do północy. Nasza grupa przeskoczyła przez torowisko dworca kolejowego, wdarliśmy się na teren tartaku przez płot razem z „Kobrą” i od strony tartaku zaatakowaliśmy drzemiących w wartowni Niemców. Wpadli za nami koledzy z „Gryfem” na czele. Broń dostała się do rąk chłopaków bez walki. Trwało to sekundy. Teraz biegiem do maszynowni." (Tadeusz Czech, 1989, s. 94)
Mimo początkowego zaskoczenia Niemcy zaczęli się bronić z użyciem granatów i broni maszynowej. Partyzanci zabrali pasy transmisyjne i unieruchomili maszyny w tartaku, ale nie udało im się dostać do piwnic i magazynów. Musieli się wycofać ostrzeliwani przez niemieckich strażników.
Jeszcze nocą partyzanci wycofali się na Przehybę, następnie oddział odskoczył w kierunku Dzwonkówki. W dzień z trzech stron: od strony Szczawnicy, Starego Sącza i Rytra wyszła niemiecka obława, jednak nie udało im się dogonić Polaków.
Dowódca oddziału, Jan Stachura „Adam” był lubiany i cieszył się zaufaniem partyzantów, mimo swojej funkcji nie wywyższał się. Po akcji w Wierchomli, w trakcie odskoku, nosił nawet ciężki sprzęt, kiedy widział, że jego podkomendni są przeciążeni i zmęczeni.
Oddział Partyzancki „Wilk” stanowił teoretycznie jedną całość, jednak między członkami poszczególnych plutonów były pewne różnice. Pierwszy pluton składał się głównie z ludzi pochodzących z południowo-zachodniej części powiatu limanowskiego, z okolic Mszany Dolnej. Partyzanci ci mieli na ogół lepsze wykształcenie niż członkowie plutonu dowodzonego przez Józefa Kurasia. Podkomendni „Ognia” to górale podhalańscy, pochodzili głównie z Waksmundu i okolic, w znacznej części byli weteranami Konfederacji Tatrzańskiej. Byli też sympatykami ruchu ludowego, a sam "Ogień" od 19. roku życia był członkiem Stronnictwa Ludowego, które przed wojną w Nowym Targu przeprowadzało ostre protesty przeciw sanacyjnemu reżimowi. Pluton Kurasia często musiał wykonywać ciężkie prace fizyczne, podczas gdy partyzanci pierwszego plutonu odbywali kurs podchorążych, co powodowało pewne napięcia. Waksmundzianie nie mogli wracać do domu nawet na święta ze względu na infiltrację ich wioski przez konfidentów.
Jednak członkami oddziału nie byli tylko górale podhalańscy i mszańscy Zagórzanie, wspomnieć trzeba choćby pochodzącego ze Śląska Cieszyńskiego Adolfa Bałona ps.„Ryś”oraz Kanadyjczyka Huberta Brooksa i Szkota Johna Duncana, zbiegów z oflagu niemieckiego.
W połowie listopada doszło do zmiany, która była dużym zaskoczeniem dla członków oddziału. Komendant Inspektoratu AK Nowy Sącz zmienił dowódcę oddziału, odwołując szanowanego i lubianego Jana Stachurę „Adama”. Jego następcą został por. Krystyn Więckowski „Zawisza”, zawodowy wojskowy, który miał poprawić rzekomo kulejącą dyscyplinę i zaktywizować partyzantów. Stachura odszedł z „Wilka” celem założenia nowego oddziału w okolicach Mszany Dolnej. Nowy dowódca nie miał doświadczenia w dowodzeniu leśnym oddziałem i od razu wprowadził niemal koszarowe „porządki”, które zupełnie nie przystawały do realiów partyzanckich. Doprowadziło to od razu do wielu napięć. Nowy dowódca chciał zbudować sobie autorytet m.in. tak groteskowymi działaniami jak karanie za… brak guzika w płaszczu. Takie zachowanie dowódcy mogło być uzasadnione przed wojną, wobec młodych poborowych w koszarach, ale w czasie wojny i do tego w oddziale leśnym były zupełnym nieporozumieniem.
23 grudnia 1943 r. doszło do wstrząsającego wydarzenia, które miało wpływ na późniejsze osłabienie O.P. „Wilk”. Pełniący wartę partyzant o pseudonimie „Młot” upił się do nieprzytomności. „Zawisza”, dowiedziawszy się o tym, rozkazał przewieść go na saniach do obozu. Na miejscu podszedł do leżącego „Młota”, wyciągnął pistolet i strzelił mu w głowę.
„Młot” bez wątpienia zachował się nieodpowiedzialnie, naraził kolegów na niebezpieczeństwo i zasłużył na karę. Jednak por. Więckowski swoim nieprzemyślanym zachowaniem, zabiciem partyzanta bez sądu, nie przysporzył sobie autorytetu w oddziale.
Atmosferę na jakiś czas poprawiła partyzancka wigilia. Przed Bożym Narodzeniem 1943 roku do obozu „Wilka” pod Czerwonym Groniem przybył z Nowego Targu ks. Józef Kochan ps. "Krzysztof", który udzielił sakramentu pokuty i komunii świętej. Partyzanci śpiewali kolędy i mogli uraczyć się lepszym jedzeniem.
Na Boże Narodzenie „Zawisza” udał się do żony, która przebywała pod Tymbarkiem. Kilka osób z okolic Mszany udało się do domów, a część skorzystała z gościny gospodarzy schroniska na Lubaniu. „Ogień” wraz z szesnastoma podkomendnymi musiał zostać w obozie pod Czerwonym Groniem. Na czas nieobecności por. Więckowskiego Józef Kuraś objął dowodzenie oddziałem.
Rozbicie obozu pod Czerwonym Groniem
====================================
Tak wspomina tę potyczkę Julian Zubek
„Tatar”, który ukrywał się wtedy przed aresztowaniem kilkaset
metrów dalej, w szałasie w Krzemieninach:
„Rano
(…) około godziny 7 pod nieobecność „bacy” zostaliśmy
zaalarmowani odgłosem strzałów z broni ręcznej i maszynowej,
dochodzącymi od strony Dzwonkówki. (…) Działo się to w
odległości kilkuset metrów od naszej jaty. Przegrodzeni lasem i
Polaną Krótką nie orientowaliśmy się w przyczynach gwałtownej
wymiany ognia...”. (Julian Zubek, 1988, s 32)
Po
obławie na Przełęczy Przysłop 21 II 1944 oddział „Wilk”
poniósł ciężkie straty. Stracono pięciu ludzi, siedmiu odniosło
rany. Ponadto utracono broń i wyposażenie zdobyte podczas udanego
ataku na posterunek policji w Ochotnicy. Na skutek tej klęski
oddział przeprowadził kolejną dużą akcję dopiero latem 1944.
W kolejnej dużej akcji przeprowadzonej z początkiem listopada na tartak i posterunek Forstschutzu w Rytrze udział wzięli głównie partyzanci z obwodu Nowy Sącz AK, a oddział Jana Stachury „Adama” wystawił jeden pluton. Pluton „Ognia” w tym czasie budował obóz pod Czerwonym Groniem, w pobliżu Hali Długiej w Gorcach.
Początek akcji w Rytrze tak opisuje starosądeczanin Tadeusz Czech „Wicek”:
„Było nas 50 ludzi. Akcja miała się rozpocząć o godz. 24-ej. Przed wymarszem z podworca „Stoka” podszedł „Adam” z litrem samogony i każdy wypił kieliszek, bo noc zapowiadała się zimna. Przeszliśmy w poprzek Roztokę i na górze Mikoska nad dworcem kolejowym czekaliśmy do północy. Nasza grupa przeskoczyła przez torowisko dworca kolejowego, wdarliśmy się na teren tartaku przez płot razem z „Kobrą” i od strony tartaku zaatakowaliśmy drzemiących w wartowni Niemców. Wpadli za nami koledzy z „Gryfem” na czele. Broń dostała się do rąk chłopaków bez walki. Trwało to sekundy. Teraz biegiem do maszynowni." (Tadeusz Czech, 1989, s. 94)
Mimo początkowego zaskoczenia Niemcy zaczęli się bronić z użyciem granatów i broni maszynowej. Partyzanci zabrali pasy transmisyjne i unieruchomili maszyny w tartaku, ale nie udało im się dostać do piwnic i magazynów. Musieli się wycofać ostrzeliwani przez niemieckich strażników.
Jeszcze nocą partyzanci wycofali się na Przehybę, następnie oddział odskoczył w kierunku Dzwonkówki. W dzień z trzech stron: od strony Szczawnicy, Starego Sącza i Rytra wyszła niemiecka obława, jednak nie udało im się dogonić Polaków.
Dowódca oddziału, Jan Stachura „Adam” był lubiany i cieszył się zaufaniem partyzantów, mimo swojej funkcji nie wywyższał się. Po akcji w Wierchomli, w trakcie odskoku, nosił nawet ciężki sprzęt, kiedy widział, że jego podkomendni są przeciążeni i zmęczeni.
Oddział Partyzancki „Wilk” stanowił teoretycznie jedną całość, jednak między członkami poszczególnych plutonów były pewne różnice. Pierwszy pluton składał się głównie z ludzi pochodzących z południowo-zachodniej części powiatu limanowskiego, z okolic Mszany Dolnej. Partyzanci ci mieli na ogół lepsze wykształcenie niż członkowie plutonu dowodzonego przez Józefa Kurasia. Podkomendni „Ognia” to górale podhalańscy, pochodzili głównie z Waksmundu i okolic, w znacznej części byli weteranami Konfederacji Tatrzańskiej. Byli też sympatykami ruchu ludowego, a sam "Ogień" od 19. roku życia był członkiem Stronnictwa Ludowego, które przed wojną w Nowym Targu przeprowadzało ostre protesty przeciw sanacyjnemu reżimowi. Pluton Kurasia często musiał wykonywać ciężkie prace fizyczne, podczas gdy partyzanci pierwszego plutonu odbywali kurs podchorążych, co powodowało pewne napięcia. Waksmundzianie nie mogli wracać do domu nawet na święta ze względu na infiltrację ich wioski przez konfidentów.
Jednak członkami oddziału nie byli tylko górale podhalańscy i mszańscy Zagórzanie, wspomnieć trzeba choćby pochodzącego ze Śląska Cieszyńskiego Adolfa Bałona ps.„Ryś”oraz Kanadyjczyka Huberta Brooksa i Szkota Johna Duncana, zbiegów z oflagu niemieckiego.
W połowie listopada doszło do zmiany, która była dużym zaskoczeniem dla członków oddziału. Komendant Inspektoratu AK Nowy Sącz zmienił dowódcę oddziału, odwołując szanowanego i lubianego Jana Stachurę „Adama”. Jego następcą został por. Krystyn Więckowski „Zawisza”, zawodowy wojskowy, który miał poprawić rzekomo kulejącą dyscyplinę i zaktywizować partyzantów. Stachura odszedł z „Wilka” celem założenia nowego oddziału w okolicach Mszany Dolnej. Nowy dowódca nie miał doświadczenia w dowodzeniu leśnym oddziałem i od razu wprowadził niemal koszarowe „porządki”, które zupełnie nie przystawały do realiów partyzanckich. Doprowadziło to od razu do wielu napięć. Nowy dowódca chciał zbudować sobie autorytet m.in. tak groteskowymi działaniami jak karanie za… brak guzika w płaszczu. Takie zachowanie dowódcy mogło być uzasadnione przed wojną, wobec młodych poborowych w koszarach, ale w czasie wojny i do tego w oddziale leśnym były zupełnym nieporozumieniem.
23 grudnia 1943 r. doszło do wstrząsającego wydarzenia, które miało wpływ na późniejsze osłabienie O.P. „Wilk”. Pełniący wartę partyzant o pseudonimie „Młot” upił się do nieprzytomności. „Zawisza”, dowiedziawszy się o tym, rozkazał przewieść go na saniach do obozu. Na miejscu podszedł do leżącego „Młota”, wyciągnął pistolet i strzelił mu w głowę.
„Młot” bez wątpienia zachował się nieodpowiedzialnie, naraził kolegów na niebezpieczeństwo i zasłużył na karę. Jednak por. Więckowski swoim nieprzemyślanym zachowaniem, zabiciem partyzanta bez sądu, nie przysporzył sobie autorytetu w oddziale.
Atmosferę na jakiś czas poprawiła partyzancka wigilia. Przed Bożym Narodzeniem 1943 roku do obozu „Wilka” pod Czerwonym Groniem przybył z Nowego Targu ks. Józef Kochan ps. "Krzysztof", który udzielił sakramentu pokuty i komunii świętej. Partyzanci śpiewali kolędy i mogli uraczyć się lepszym jedzeniem.
Na Boże Narodzenie „Zawisza” udał się do żony, która przebywała pod Tymbarkiem. Kilka osób z okolic Mszany udało się do domów, a część skorzystała z gościny gospodarzy schroniska na Lubaniu. „Ogień” wraz z szesnastoma podkomendnymi musiał zostać w obozie pod Czerwonym Groniem. Na czas nieobecności por. Więckowskiego Józef Kuraś objął dowodzenie oddziałem.
Rozbicie obozu pod Czerwonym Groniem
====================================
Na święta Bożego
narodzenia 1943 dowódca oraz połowa partyzantów oddziału AK
„Wilk” udała się do domu lub do schroniska na Lubaniu. W
obozie pod Czerwonym Groniem w Gorcach w liczbie siedemnastu zostali
niemal sami waksmundzianie pod komendą Józefa Kurasia „Ognia”.
W drugi dzień świąt
pod nieobecność „Zawiszy” kilku partyzantów za namową
„Ognia” udało się do Ochotnicy Górnej, do osiedla Forędówki.
Tam odwiedzili przyjęcie z okazji chrzcin. Podczas zabawy doszło do
awantury z jednym z gości. Partyzanci wyszli w drogę powrotną do
obozu rankiem 27 grudnia 1943. Tego samego dnia o obecności
partyzantów we wsi został powiadomiony posterunek policji
granatowej w Ochotnicy Dolnej.
28 grudnia rano z
Ochotnicy wyszła niemiecka obława, złożona z jedenastu
niemieckich żandarmów i dziesięciu granatowych policjantów.
Partyzanci przebywający w obozie pod Czerwonym Groniem zupełnie nie
spodziewali się wroga. Broń w większości była rozłożona do
czyszczenia, a na dodatek od południa nikt nie stał na warcie.
Przyczyną niewystawienia warty było przekonanie„Ognia” iż
Niemcy ani policja granatowa nie będą się zapuszczać pod Turbacz
w środku dnia gdyż wtedy musieliby wracać do swoich posterunków w
ciemnościach.
Obława
dotarła do obozu „Wilka” 28 grudnia 1943 roku około godziny
12:00. Doszło do krótkiej wymiany strzałów, Niemcy wrzucili
granaty do ziemianek. Polacy szybko złożyli ręczny karabin
maszynowy którego serie powstrzymały niemieckie natarcie.
Nieprzygotowani do obrony partyzanci musieli jednak uciekać,
niektórzy nawet boso. Zginęło 2 Polaków, Franciszek Sral „Wiatr”
w wyniku postrzału a Władysław Bem „Szpak” nie mogąc uciekać
z powodu choroby stawów zabił się granatem.
Niemcy stracili jednego człowieka, mimo rozbicia obozu nie
czuli się pewnie w Gorcach. Wysadzili granatami ziemianki i wycofali
się szybko.
Obława
zakończyła się klęską O.P. „Wilk”. Poza spaleniem obozu
utracono wiele sztuk broni, w tym przynajmniej 13 karabinów, ponadto
zimowe kożuchy i jedzenie. Dowódca OP „Wilk” A.K., Krystyn
Więckowski „Zawisza” gdy dowiedział się o wydarzeniu od
początku posądzał „Ognia” za utratę obozu. Faktycznie, to
Kuraś namówił partyzantów do zejścia do Ochotnicy, ponadto nie
przygotował oddziału na atak i dał się zaskoczyć w obozie.
Bezpośrednią przyczyną niemieckiej obławy był donos o pobycie
partyzantów w Ochotnicy jednak nie była ona przypadkowa,
przygotowywano ją od dłuższego czasu. Dlatego „Zawisza” nie
powinien był opuszczać obozu w okresie świątecznym.
Partyzanci
z plutonu „Ognia” po utracie obozu wycofali się w kierunku polan
Waksmundzkich nad Nowym Targiem. Tam okrywali się w bacówkach.
Wieść o likwidacji obozu i miejscu przebywania rozbitków dotarła
do Waksmundu. 6 stycznia 1944 konfident Jan Czubiak, chcąc
przypodobać się Niemcom, z własnej inicjatywy zmusił
chłopów do wyjścia w góry w poszukiwaniu podkomendnych „Ognia”
ukrywających się na polanach. Partyzanci na szczęście uciekli z
okrążenia w czym pomogła im życzliwa postawa przymuszonych
uczestników amatorskiej obławy. Konfident Czubiak wezwał na pomoc
Niemców, jednak ci nie mieli już czego szukać. Po tym wydarzeniu
„Ogień” rozproszył swoją grupę a sam udał się do Ostrowska,
później ukrywał się na nowotarskim osiedlu Buflak skąd miał
blisko w Gorce.
Po
rozbiciu obozu grupa Józefa Kurasia nie zameldowała się od razu u
por. Więckowskiego. Decydująca była zapewne pamięć o losie
pijanego „Młota” który został zastrzelony bez sądu przez
porywczego dowódcę oddziału „Wilk”. Nie oznaczało to jednak
że „Ogień” zerwał kontakty z A.K., utrzymywał bowiem łączność
z Komendą Okręgu Kraków, której złożył wyjaśnienia. W lutym
1944 „Zawisza” wysłał emisariusza który w tajemnicy przed
„Ogniem” namawiał rozbitków do powrotu do oddziału. Około
sześciu z nich wróciło do „Wilka”, w tym szczególnie cenny
erkaemista wraz z bronią.
Dowódca
OP „Wilk” kilkukrotnie próbował zwabić Józefa Kurasia na
spotkanie. Do tych spotkań ostatecznie nie dochodziło z różnych
przyczyn, pomimo dobrej woli Kurasia który chciał złożyć
wyjaśnienia. Mimo postępowania sądowego które toczyło się w
sprawie utraty obozu, por. Więckowski chciał go zawczasu zabić.
21 marca 1944 Kuraś dostał polecenie aby 23.III stawić
się w gajówce w pobliżu Ochotnicy. Równocześnie „Zawisza”
wydał rozkaz Julianowi Tomeckiemu ps. „Brzoza” aby ten
zastrzelił „Ognia” z zaskoczenia, strzałem w tył głowy, gdy
będzie szedł na umówione miejsce. Do tego spotkania na szczęście
nie doszło, gdyż „Ogień” ostatecznie nie dał się zwieść.
Józef Kuraś końcu upewnił się że por. Krystyn Więckowski
„Zawisza” nie jest zainteresowany dyskusją z nim ani jego
najbliższymi współpracownikami, ale chce go po prostu zlikwidować.
Dlatego od wiosny 1944 grupa „Ognia” faktycznie przestała
podlegać Armii Krajowej i podporządkowała się nowotarskiemu,
konspiracyjnemu Stronnictwu Ludowemu tworząc dyspozycyjny oddział
LSB.
Dla dowódcy O.P. A.K. „Wilk”
zachowanie spójności oddziału nie było jedynym problemem w
pierwszych miesiącach 1944. Postanowiono bowiem zemścić się na
Niemcach za utratę obozu. Za cel obrano posterunek policji
granatowej w Ochotnicy Dolnej, z którego wyszła obława.
Walka na Przysłopie
===================
===================
Na początku 1944 największy oddział
partyzancki Inspektoratu A.K. Nowy Sącz - „Wilk” -był poważnie
osłabiony. W grudniu 1943 w wyniku niemieckiej obławy utracono obóz
pod Czerwonym Groniem w Gorcach, gdzie zginęło dwóch partyzantów
i utracono kilkanaście sztuk broni. Ponadto na stałe z oddziału
odeszło dziewięciu ludzi z plutonu Józefa Kurasia „Ognia”. Na
19 lutego 1944 zaplanowano akcję odwetową za utratę obozu.
Pod koniec stycznia 1944,
oddział liczył zaledwie 17 ludzi uzbrojonych w 1 ręczny karabin
maszynowy, 2 karabiny, 9 pistoletów i granaty. Sytuację poprawił
powrót pod komendę por. Krystyna Więckowskiego „Zawiszy”
jeszcze przed 19 lutego kilku ludzi z byłego plutonu „Ognia”
wraz z ręcznym karabinem maszynowym. Jednak czterech ludzi którzy
wrócili do oddziału spotkać miał wkrótce tragiczny los.
Za
cel akcji odwetowej obrano posterunek policji do którego dotarł
donos o pobycie partyzantów w Ochotnicy i z którego wyszła obława
na obóz pod Czerwonym Groniem 28 grudnia 1943. Siedziba policji
granatowej znajdowała się w centrum Ochotnicy Dolnej, w budynku
byłej szkoły.
Por. Krystyn Więckowski
„Zawisza” do akcji wydzielił ze swojego oddziału 13 ludzi.
Podkomendni „Zawiszy” wraz z dowódcą zeszli do Ochotnicy z
Lubania. Wsparcia udzielili im członkowie placówek AK z Kamienicy i
Zabrzeży. Podczas
ataku obecni byli też starosądeczanie Tadeusz Czech „Wicek” i
Jan Szewczyk „Hans” z oddziału egzekutywy.
Łącznie w akcji na posterunek udział wzięło 32 partyzantów.
Partyzanci otoczyli posterunek w nocy z 19 na
20 lutego 1944. Aby dostać się do środka posłużono się
podstępem. Wykorzystano nieobecność polskiego komendanta, który
był na weselu. Partyzanci przyprowadzili go do posterunku i zmusili
do wezwania zabarykadowanych granatowych policjantów aby ci
otworzyli drzwi. Nie obeszło się jednak bez starcia. Po obrzuceniu
pomieszczeń granatami, strzałach z ręcznego karabinu maszynowego
i wezwaniu do poddania się pięciu „granatowych” wyszło na
zewnątrz. Nie oznaczało to jednak końca akcji, na poddaszu
pozostał jeszcze niemiecki żandarm który nie zamierzał się
poddawać. Tak późniejszy przebieg akcji opisuje Tadeusz Czech
„Wicek”:
„Dano
znać, że z pomieszczeń na poddaszu ktoś strzela, nawet ranił
któregoś z chłopaków. Zaraz też „Lot” z LKM-em skoczył na
górę, rozwalił serią drzwi, wrzucono granat. Rozległ się
potworny huk. Po chwili gdy „Satyr” z kolegami wpadł do pokoiku,
na podłodze leżał zabity już niemiecki komendant -żandarm
rozszarpany przez granat, którego wybuch spowodował również
wybuch skrzynki granatów trzonkowych, przygotowanych przez Niemca do
obrony. Ściana, pół sufitu i okno uległy zburzeniu.”(Tadeusz L.
Czech, 1989, s.106)
Tym
„niemieckim komendantem” był wachmistrz Hans Kuntz.
Po
polskiej stronie zginął jeden partyzant, Walenty Maziarz ps.
„Maciek”, ranny został Władysław Kukla „Zagoszcz”.
Partyzanci
zdobyli wiele cennego sprzętu, w tym kilkanaście karabinów,
pistolet maszynowy, amunicję, mundury, koce i buty. Po wyniesieniu
zdobyczy partyzanci podzielili się, członkowie placówek odeszli w
stronę Kamienicy, w tej grupie byli też sądeczanie z
egzekutywy
którzy odmaszerowali potem na melinę w
Zbludzy.
Oddział „Wilk” przekroczył Dunajec w Tylmanowej i odszedł
przez Obidzę w stronę Szczawnicy. Punktem docelowym była ziemianka
na wzgórzu Koszarki, nad Sewerynówką. Obładowani sprzętem i
przemęczeni marszem partyzanci nie dotarli jednak do celu i
zatrzymali
się nocą 20
lutego
na nocleg w zabudowaniach na osiedlu Przysłop. „Zawisza” nie
podejrzewał zagrożenia i nie wystawił wart. To potem się
zemściło, bowiem tropem partyzantów szli gestapowcy i żandarmi.
Około 7:00 rano 21 lutego 1944 partyzanci
zostali zaskoczeni przez niemiecką obławę która poszukiwała
sprawców ataku na posterunek w Ochotnicy. Oddział został
otoczony, wywiązała się strzelanina.

Podziw
partyzantów za zachowanie zimnej krwi w trakcie zaskoczenia zdobył
Szkot John Duncan. Bohaterstwem wyróżnił się się Bronisław
Franczyk ps. „Satyr”, który w trakcie ucieczki oddziału wrócił
pod ostrzałem po ręczny karabin maszynowy i wydostał go spod ciał
zabitych kolegów, po czym dołączył do uciekających w stronę
lasu partyzantów. Z
kolei „Zawisza” był krytykowany za złe zaplanowanie akcji.
Dobrze
wyszkoleni Niemcy prowadzili celny ogień. W wyniku obławy zginęło
pięciu partyzantów: pchor. Bolesław Durkalec „Sławek” , strz.
Józef Rogal „Strzała”, strz. Jan Rogal „Żbik”, strz. Józef
Cyrwus „Kruk”, strz. Franciszek Klimowski „Wicher”. Czterech
z nich niedługo wcześniej wróciło pod komendę „Zawiszy” z
rozbitego plutonu „Ognia”. Siedmiu Polaków zostało rannych.
Partyzantom udało się wycofać, gdyż Niemcy również ponieśli
dotkliwe straty i nie kontynuowali pościgu. Zginęło 3 uczestników
obławy. Jednym z nich był oberscharführer Franz Maywald,
funkcjonariusz Gestapo z
„Palace”, owianej czarną sławą zakopiańskiej „katowni
Podhala”.
Za rozbicie posterunku w Ochotnicy i zabicie
Franza Maywalda Niemcy zemścili się w barbarzyński sposób,
rozstrzeliwując w dniu 23 II 1944 na rozkaz szefa policji dystryktu
krakowskiego czterdziestu polskich zakładników z więzienia na
montelupich w Krakowie, 20 osób rozstrzelano w Starej Wsi i po
dziesięć w Tylmanowej oraz Krościenku. W ciągu kilku dni po
obławie na Przysłopie w „Palace” torturowano i zamordowano 9
osób.
Odbudowa oddziału
=================
=================
Inspektorat
A.K. Nowy Sącz wszczął postępowanie dyscyplinarne wobec „Zawiszy”.
Dowodzącemu oddziałem zarzucano niezgodne z regulaminem
niewystawienie warty oraz ucieczkę podczas walki z zagrożonego
budynku i pozostawienie w nim podkomendnych. Jednak por. Krystynowi
Więckowskiemu pozwolono nadal dowodzić oddziałem. Mimo niepowodzeń
„Zawisza” miał opinię dowódcy zawziętego w walce z Niemcami i
cieszył się zaufaniem Inspektora Nowosądeckiego Stanisława
Mireckiego.
Dwie obławy na oddział „Wilk” w ciągu
trzech miesięcy i poniesione straty spowodowały częste zmiany
miejsc pobytu. Długie przemarsze ze sprzętem i bronią wyczerpywały
partyzantów.
Obok ataków na siły okupanta zadaniem O.P.
„Wilk” była też ochrona zrzutowisk. W marcu 1944 oddział
osłaniał zrzutowisko na Ćwilinie w Beskidzie Wyspowym. Partyzanci
musieli zachować szczególną ostrożność gdyż w Dobrej
kwaterowały niemieckie oddziały. Członkowie „Wilka” , placówek
A.K. Obwodu Limanowskiego oraz egzekutywy oczekiwali w nocy na przylot
alianckich samolotów, jednak niedługo przed ich przylotem na
Ćwilinem pojawiła się gęsta mgła która uniemożliwiła zrzut
ładunku. Wiosną było jeszcze kilka nieudanych zrzutów.
Do
udanego zrzutu doszło nocą z 9 na 10 lipca 1944
na wzgórzu Dzielec ( ok. 3 km na wschód od Mogielicy). Wśród
broni zrzucanej z samolotów były pistolety maszynowe Sten, RKM-y
Bren oraz granatniki przeciwpancerne PIAT. Ponadto w partyzanci
otrzymali granaty, plastik wybuchowy, zapalniki, radiostację oraz
leki. Sprzęt został podzielony na cały Inspektorat A.K. Nowy Sącz,
część broni i wyposażenia otrzymał też O.P. „Wilk”.
Oddział
się rozrastał przez włączanie do niego mniejszych grup
partyzanckich a nawet jeńców
sowieckich
zbiegłych z niemieckiej niewoli. Dzięki temu w lipcu O.P. „Wilk”
rozrósł się do trzech plutonów liczących w sumie około 40
ludzi.
Wiosną
1944 do „Wilka” dołączył Jan Wąchała „Łazik” wraz z
grupą ludzi z oddziału egzekucyjnego. Wąchała mieszkał przed
wojna w Krakowie, jednak miał
rodzinę w Szczawie.
Po przybyciu na Limanowszczyznę trudnił się handlem okrężnym,
równocześnie gromadził wokół siebie ludzi chętnych walki z
okupantem. W szeregi A.K. wstąpił w maju 1943 i początkowo był
członkiem drużyny partyzanckiej do zadań walki bieżącej
podległej Obwodowi A.K. Limanowa. Grupa zajmowała się likwidowaniem
i dyscyplinowaniem funkcjonariuszy aparatu okupacyjnego oraz osób
współpracujących z Niemcami.
Nowi
członkowie utworzyli w ramach „Wilka” pluton specjalny który
nadal zajmował się egzekucjami. Sam „Łazik” był odważny, ale
zarazem porywczy i bezwzględny, miał zniszczoną psychikę na
skutek wykonywania egzekucji. „Łazik” został z czasem
przeniesiony do drużyny aprowizacyjnej oddziału.
Dużym wzmocnieniem dla „Wilka” był
cichociemny ppor. Feliks Perekładowski ps. „Przyjaciel” który
został zrzucony w nocy z 30 na 31 maja 1944 w pobliżu Łańcuta.
Jeszcze wiosną dołączył do oddziału „Wilk” i został
zastępcą dowódcy. „Przyjaciel” był doskonale przeszkolony w
dywersji, jego wiedza i zdolności przywódcze wkrótce zostały z
powodzeniem wykorzystane.
Oddział „Wilk” zwiększył aktywność
wraz z nadejściem lata. Zbliżały się sowieckie wojska, co miało
wpływ na nowe zadania dla oddziału.
W drugiej połowie lipca 1944 O.P. „Wilk”
operował m.in. w Beskidzie Sądeckim, gdzie współdziałał z
oddziałem „Świerk”, złożonym z członków placówki A.K. Nowy
Sącz. 16 VII 1944 oddziały „Wilk” i „Świerk” wyruszyły z
Ostrej w paśmie Jaworzyny Krynickiej i przez Życzanów, Przechybę
oraz Ochotnicę dotarły na Magorzycę koło Szczawy. Oddział
„Świerk” został wcielony do „Wilka” jako trzeci plutonu pod
dowództwem ppor. Gustawa Góreckiego. Członkowie trzeciego ,
„sądeckiego” plutonu czuli się pokrzywdzeni zadaniami jakie
musieli wykonywać w oddziale „Wilk”. Tak ich położenie opisuje
Julian Zubek „Tatar:
„Stali
się oni elementem niepożądanym, zagrażającym sławie por.
„Zawiszy”, którą nie chciał się z nikim dzielić. Dlatego też
pluton ten, mający w swych szeregach dzielnych ludzi: „Ksawerego”,
„Wydrę”, „Żara”, „Kozaka” czy „Wilka”, został
zepchnięty do roli taborytów i taszczył w pocie czoła cały
sprzęt kuchenny, zapasową broń i amunicję.”(Julian Zubek, 1988,
s.45)
22
lipca 1944 oddział „Wilk” wraz z nowym plutonem wziął udział
w ataku na ochraniany około 50-cio osobową strażą tartak w
Kamienicy. Akcja została zaplanowana przez ppor. Feliksa
Perekładowskiego i zakończyła się sukcesem. Zdobyto 5 ręcznych
karabinów maszynowych, 40 karabinów powtarzalnych, pistolety,
granaty, amunicję, płachty
namiotowe, buty i mundury. W ręce partyzantów wpadła też
ciężarówka którą przetransportowano
zdobyczny sprzęt do Szczawy.
26 lipca oddział wyruszył zdobyczną
ciężarówką do Jazowska, gdzie dokonano ataku na fabrykę mebli.
Podczas akcji uwolniono około 20 jeńców radzieckich. Z Jazowska
oddział wyruszył przez Obidzę na Przechybę.
28 lipca oddział przekroczył Dunajec w
Kłodnem i ruszył do Grywałdu, gdzie dokonano zasadzki na samochód
osobowy. Po akcji partyzanci wyszli na Lubań. Następnie dokonano
zasadzki na drodze w Tylmanowej, zabito przy tym niemieckiego
kierowcę ciężarówki i zdobyto pistolet.
30 lipca oddział „Wilk” przeprawił się
przez Dunajec i dzień później powrócił na Skałkę. Partyzanci
byli skrajnie wyczerpani ciągłymi przemarszami i brakiem jedzenia.
Potem oddział przez kilka dni kwaterował na Przechybie. Tam oraz w
gajówce na wzgórzu Kanarkówka nad Rytrem dowódca „Wilka”
przeprowadził rozmowy z Julianem Zubkiem ps. „Tatar”, który
tworzył właśnie oddział partyzancki mający działać na terenie
Sądecczyzny. „Tatar” otrzymał pozwolenie Inspektoratu na
przejęcie z „Wilka” części partyzantów dla swojego, nowo
tworzonego oddziału. Po negocjacjach odeszło 6 ludzi z III Plutonu
oraz 4 ludzi z pozostałych plutonów. Nie wszyscy sądeczanie
przeszli do oddziału „Tatara”, głównie dlatego że „Zawisza”
nie zgodził się aby każdy odszedł z „Wilka” wraz z bronią.
W związku ze zbliżaniem się wojsk sowieckich
24 lipca 1944 Komenda Okręgu A.K. Kraków wydała rozkaz pogotowia do
akcji „Burza”.
W
sierpniu 1944 O.P. „Wilk” zaatakował tartak w Jazowsku, uwolniono
kilkunastu jeńców sowieckich.
Nocą 17 sierpnia 1944 oddział opanował stację kolejową w Kasinie Wielkiej. W walce ranny został m. in. dowodzący „Wilkiem” por. Krystyn Więckowski „Zawisza”, który do końca wojny musiał się wycofać z działalności. Akcja spowodowała silne represje wobec ludności cywilnej.

Nocą 17 sierpnia 1944 oddział opanował stację kolejową w Kasinie Wielkiej. W walce ranny został m. in. dowodzący „Wilkiem” por. Krystyn Więckowski „Zawisza”, który do końca wojny musiał się wycofać z działalności. Akcja spowodowała silne represje wobec ludności cywilnej.
Po
„Zawiszy” dowództwo objął cichociemny por. Feliks
Perekładowski ps. „Przyjaciel”.
7
września 1944 O.P. „Wilk” zorganizował zasadzkę na moście w
Zabrzeży. Zabito przynajmniej 17 Niemców.
Końcem
samodzielnej działalności O.P. „Wilk” było jego włączenie do 1
psp A.K. we wrześniu 1944. W ramach pułku współtworzył 1. batalion.
Andrzej Bieda
Bibliografia:
Dawid Golik, Rozwiązanie AK na Sądecczyźnie i działalność oddziału Samoobrony AK [w:] Dawid Golik (red), Masz synów w lasach, Polsko..., Nowy Sącz 2014,
Grzegorz Mazur, Wojciech Rojek, marian Zagórniak;
Wojna i okupacja na Podkarpaciu i Podhalu: na obszarze inspektoratu ZWZ-AK Nowy Sącz: 1939-1945, Kraków 1998
Julian Krzewicki, Wspomnienia [w:] Anna Dąbrowa-Kostka(red), Zeszyt Historyczny: Fundacja Studium Okręgu AK Kraków, wrzesień 1998
Julian Zubek „Tatar”, Ze wspomnień kuriera, Kraków 1988
Maciej Korkuć, Józef Kuraś "Ogień". Podhalańska wojna 1939 - 1945, Kraków 2012;
Zdjęcia: rekonstrukcja historyczna oddziału AK "Wilk" w wykonaniu GRH Żandarmeria
Dawid Golik, Rozwiązanie AK na Sądecczyźnie i działalność oddziału Samoobrony AK [w:] Dawid Golik (red), Masz synów w lasach, Polsko..., Nowy Sącz 2014,
Grzegorz Mazur, Wojciech Rojek, marian Zagórniak;
Wojna i okupacja na Podkarpaciu i Podhalu: na obszarze inspektoratu ZWZ-AK Nowy Sącz: 1939-1945, Kraków 1998
Julian Krzewicki, Wspomnienia [w:] Anna Dąbrowa-Kostka(red), Zeszyt Historyczny: Fundacja Studium Okręgu AK Kraków, wrzesień 1998
Julian Zubek „Tatar”, Ze wspomnień kuriera, Kraków 1988
Maciej Korkuć, Józef Kuraś "Ogień". Podhalańska wojna 1939 - 1945, Kraków 2012;
Michał Maciaszek, Od Orła do Zawiszy:
Gorce1943, Nowy Targ 2010
Stanisław Czajka, Ochotnica dzieje
gorczańskiej wsi 1416-1986, Jelenia Góra 1987
Tadeusz Czech "Wicek", Tym
groźniejszy, że zdecydowany zginąć,część druga, Stary Sącz
1989 Zdjęcia: rekonstrukcja historyczna oddziału AK "Wilk" w wykonaniu GRH Żandarmeria